Zostałam samotną matką. To nie stało się z dnia na dzień. Trochę się do tego przygotowywałam. Trochę się musiałam z tym oswoić. Zastanowić czy dam radę sama. Zostałam samotną matką, bo Domownik wyjechał na dwutygodniowe szkolenie. Zostałam samotną matką na 10 pełnych dni.
Zanim zostałam samotną matką przygotowałam listę zakupów, którą Domownik zrealizował przed wyjazdem. Zanim zostałam samotną matką wysprzątałam całe mieszkanie, pomroziłam kilka potraw, przygotowałam zaopatrzenie dla zwierząt, pomalowałam paznokcie u stóp. Zanim Domownik wyjechał przemyśleliśmy plan tygodnia, by niczego nam w domu nie zabrakło. Została też zorganizowana grupa wsparcia i grupa od nagłych wypadków gotowa rzucić wszytko i przybywać do mnie z pomocą, jak sami deklarowali, choćby w nocy o północy. Kiedy Domownik wyjeżdżał myślałam sobie: pikuś! Na świecie są miliony samotnych matek, które sobie radzą z wychowaniem dzieci. To co, ja sobie przez 5 dni nie poradzę?!
Dzień pierwszy
Upłynął klasycznie. Zajmowałam się synem, wyprowadzałam psa na spacer, odgrzałam i zjadłam obiad. Zdążyłam nawet upiec szarlotkę, bo w odwiedziny przyszła koleżanka z córeczką. Wieczorem trochę się mi przykrzyło, bo sama musiałam przygotować synka do spania. Ale, że co… że ja nie dam rady?! Dam radę.
Dzień drugi
Zaczęło się klasycznie. Zajmowałam się synem, wyprowadzałam psa na spacer, odgrzałam i chciałam zjeść obiad. Byłam już bardzo głodna. Wtem mój syn stwierdził, że on też jest już umierająco głodny i niezadowolony informując mnie o tym niemowlęcym płaczem. Kochanie, pozwól mi zjeść tylko choćby jedno danie, sama padnę z głodu zanim ciebie ogarnę. Dobra, jakoś dawałam radę zabawiać dziecko i połykać posiłek. Gdy nagle mój pies dał mi jasno do zrozumienia, że jeśli zaraz nie wyjdziemy na spacer to będę tu miała niezły armagedon! Nie pozostało mi nic innego jak zamotać szybko w chustę niezadowolone niemowlę, złapać psa na smycz i wyjść na szybki spacer. Spacer był szybki i głośny… z powodu niezadowolonego Malucha. I gdy w domu już prawie prawie udawało mi się wygodnie ułożyć do karmienia zwierzęta oszalały! Te też były głodne, a jak one są głodne, to będą tak długo mnie irytować zaczepkami, dopóki nie dostaną obiadu.
W dosłownie 20 minut wszystkie możliwe stworzenia mieszkające ze mną w mieszkaniu postanowiły ze wszystkich sił domagać się czegoś ode mnie. A ja, równie głodna, rzuciłam wszystko, by po kolei zaspokajać ich pragnienia. Nie trzeba przypominać, że jak Polak głodny to zły?
Dalsza część dnia upłynęła jednak dość klasycznie. Zajmowałam się synem… wyprowadzałam psa…
Dzień trzeci
Klasyka. Zajmowałam się synem. Wyprowadzałam psa. Odczuwałam jednak zmęczenie. Nawet nie fizyczne, ale jakieś takie psychiczne. Większość dnia spędziliśmy w łóżku. Gdyby nie fakt, że jednak nieco źle przeliczyłam gospodarowanie zapasami i dobrze byłoby odwiedzić sklep. Problem w tym, że tego dnia pogoda aż krzyczała: nie wychodź z domu! Trudno, albo śmierć głodowa, albo szybki spacer do osiedlowego. Po ubraniu tysiąca warstw i uwiązaniu Malucha w chuście wyszliśmy, ba, wybiegliśmy do sklepu. Fakt, trwało to łącznie 15 minut, ale świadomość, że albo nas przewieje, albo przemoczy, albo to i to, była nieznośna. Na szczęście przeżyliśmy i nikt nie nabawił się kataru.
Wieczór miał upłynąć klasycznie. Wykąpałam, nakarmiłam, uśpiłam niemowlaka. Jak na samotną matkę przystało zrobiłam to bez niczyjej pomocy. I kiedy już znalazłam czas dla siebie. I kiedy tak przeglądałam te wszystkie pierdoły w Internecie uświadomiłam sobie, że „WANIENKA!”. Noż… wanienkę trzeba umyć, krochmal przygotować (dlaczego? a możecie poczytać tutaj-klik!), psu podać kolację, śwince sypnąć siana, a w ogóle to czy Maluch oddycha? Oddycha, śpi spokojnie. Okej, to o czym to ja… aaaa zmywarkę trzeba załadować. Z psem wyjść na siku. A tą wanienkę już umyłam?
Dzień czwarty
Zaczęło się klasycznie. Wiecie, dziecko, pies, świnka morska, śniadanie na szybko, odgrzany obiad, a nie… dziś trzeba było coś ugotować. W przerwach od bawienia mojego Maluszka zajmowałam się rzeczami niezbędnymi mi do przeżycia. Normalnie to bym nawet i przy kawie jakiś film obejrzała. Lecz jako samotna matka wiedziałam, że jeśli ja czegoś nie zrobię, to nikt tego nie zrobi. I mimo, iż zgodnie z teorią niektórych, powinnam spać również wtedy, gdy dziecko moje ucina sobie drzemkę. To nie dało się, trzeba było przygotować jedzenie sobie i zwierzętom. A propos zwierząt trzeba było poświęcić im swoją uwagę. Trzeba było również porozmawiać z rodziną za pośrednictwem telefonu. Takie tam, normalne zajęcia typowej samotnej matki…
Na początku tygodnia planowałam, że tego wieczora zrobię sobie „wieczór spa”, by jutro taka świeża i wypoczęta przywitać mojego Domownika. Ale zaraz, czy Maluch śpi dobrze, czy oddycha? Tak oddycha, rączki ma ciepłe, nie trzeba go przykrywać. O czym to ja? Aaa z psem trzeba wyjść na spacer. O kurczę, deszcz pada. O kurczę! Mam pranie na balkonie! A co robi Dzidziuś… śpi słodko, tylko te rączki troszkę chłodne. No dobra, szybki prysznic i do spania. Eh, czy mi się wydaje, czy lakier zaczął mi złazić z paznokci? Trudno, dobranoc.
Dzień piąty
Klasyka poranka. Klasyka przedpołudnia. Klasyka popołudnia. I wieczorne wyczekiwanie na Domownika. Gdzie jesteś? Przyjeżdżaj. Tęsknimy za Tobą.
I przyjechał.
I przestałam być samotną matką.
Zaraz zaraz… przyjechał na weekend! Zaraz znowu zostaniesz sama na kolejne 5 dni.
Kurczę, może to jednak dobry pomysł, by zrobić sobie tygodniowy wyjazd z dzieckiem w rodzinne strony? Tam też będę samotną matką, ale nie będę sama!
Dramatyzuję?
Otwieram oczy.
Wielu spraw nie dostrzegamy, dopóki podobne sprawy nas nie dotknął. Nawet na początku wpisu stwierdziłam, że na Świecie są miliony samotnych matek, które wychowują dzieci i dają radę. Dlaczego ja nie dam rady przez 10 dni? Oczywiście, że dałam. Dla swojego dziecka jesteśmy w stanie zrobić wszystko. Jesteśmy w stanie poświęcić każdą sekundę własnego życia. Jesteśmy w stanie wyrzec się własnych potrzeb fizycznych, emocjonalnych czy duchowych. W ciągu tych kilku dni, które spędziłam sama z dzieckiem najbardziej doskwierała mi samotność i pełna odpowiedzialność. Idąc do toalety myślałam nad bezpieczeństwem syna. Śpiąc wsłuchiwałam się w jego oddech. Będąc na 3 minutowym spacerze z psem drżałam, że coś mu się tam stanie, samemu w domu. Chociaż dookoła mnie było mnóstwo ludzi, chociaż codziennie rozmawiałam z wieloma przez telefon, chociaż w pogotowiu była grupa wsparcia. To dosłownie przez żadną sekundę tych kilku dni nie byłam w stanie się uspokoić. Tylko drugi, zaufany człowiek pozostający z takim maleństwem w domu pozwala mi jako matce trochę odsapnąć.
Będąc „10 dniową samotną matką” uświadomiłam sobie jak bardzo trudne zadanie mają prawdziwi samotni rodzice (samotne matki czy samotni ojcowie). Mi zaopatrzenie przygotował przed wyjazdem mąż. Im nikt nie zrobi zakupów. Ja codziennie rozmawiałam z mężem przez telefon. Oni zapewne nie utrzymują kontaktów z drugim rodzicem. Mi mąż zapewnił finansowy spokój, nie musiałam martwić się o gotówkę czy opłaty za mieszkanie. Czy samotni rodzice również nie muszą się martwić o takie rzeczy? Ja miałam gotową listę grupy wsparcia, do której nie krępuję się zadzwonić, która pomoże. Czy samotna mama czy tata mają jeszcze w gronie swoich znajomych osobę, która rzuci wszystko i przyjedzie z pomocą? Ja mam zdrowego synka, który jest bardzo grzeczny, nie mam z nim żadnych problemów. A ilu rodziców samotnie wychowuje dziecko niepełnosprawne czy chore?
Myślę sobie czasem, że moje problemy w porównaniu z problemami innych osób, to zwyczajnie nieporozumienia, a nie prawdziwe dramaty.
Myślę sobie czasem, że nie trzeba pomagać w sposób, którego wstydzą się najpotrzebniejsi. Zapytajcie samotną osobę czy potrzebuje pieniędzy. Zapewne powie skromnie, że nie potrzebuje. Zapytajcie samotną osobę czy pójdzie z Wami na spacer. Samotnej sąsiadce zanieście od czasu do czasu kawałek ciastka. Ojcu wychowującemu samotnie nastoletnią córkę zaproponujcie, że możecie mu podpowiadać w sprawach modnych makijaży, fryzur czy ciuchów, by dzięki tej wiedzy mógł na nowo zbudować z nią więź. Samotna matka, może od miesiąca nie miała możliwości się wykąpać. Co w tym złego, że pooglądacie z jej dziećmi przez godzinę telewizję, gdy ona będzie miała godzinę tylko dla siebie.
Myślę, że na Świecie są miliony rodziców samotnie wychowujących dzieci. Oczywiście, że dadzą radę. Są silniejsi niż komukolwiek się wydaje, mają dużą motywację do działania, dbają bowiem o swoje skarby. Jednak wciąż pozostają tylko ludźmi, miewają załamania, popełniają błędy, zamykają się w sobie. Może więc zamiast lajkować zdjęcia swojej koleżanki samotnie wychowującej dziecko, upieczesz szarlotkę (w tym roku jabłek obrodziło) i częstując ją tą szarlotką zapytasz zwyczajnie, co u niej słychać?
Elżbieta