Być kobietą. Co to znaczy? Dziś znaczy to dla mnie zupełnie coś innego niż miesiąc, rok czy dekadę temu. Zapewne jutro będzie znaczyło coś innego niż dziś. Ale to nie dlatego, że kobieta zmienną jest, człowiek – zmienia się w czasie, doświadcza nowego, obserwuje i uszy się całe życie. Mój kobiecy rozwój trwa i domyślam się, że nigdy się nie zakończy.
Określone role.
Nie oceniam sposobu wychowania mnie przez otaczających mnie dorosłych, to byłoby bardzo niesprawiedliwe. Nie istniały, nie istnieją i nie będą istnieć żadne gotowe instrukcje na „łatwe wychowanie kobiety”. Z całą pewnością również nie powstaną poradniki o tym jak „łatwo wychować mężczyznę”. Nie ma jednej drogi. Wiem jedno, każde pokolenie neguje sposób, w którym zostało wychowane i zupełnie inaczej stara się wychować następne. Nic natomiast nie jest łatwe i nie kończy się w momencie „wyfrunięcia z gniazda rodziców”. Gdy opuszczamy dom rodzinny wychowujemy się sami i sami nabieramy nowych kształtów jako kobieta, mężczyzna, człowiek.
Początki kobiecości.
Kiedy dziewczynka staje się kobietą? Wraz z pierwszą miesiączką? Pierwszym razem? Gdy wyjdzie za mąż? Gdy urodzi dziecko? Każda z tych chwil na nowo definiuje jej kobiecość. Na początku jednak coś się zmienia, głównie chodzi o ciało i totalny bałagan w głowie. Dziewczynka zaczyna odkrywać, że to co do tej pory definiowało ją jako dziewczynkę, teraz nie ma sensu. Dziewczynka neguje wszystko to co dostała w pakiecie od rodziców, bo dla nich jest dzieckiem, a chciałaby zostać kobietą. Zastanawiałam się jakie miałam wyobrażenia na temat kobiety, gdy ja stawałam się kobietą. Pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy to ciało. Moje ciało przestawało być dziecięce, stawało się kobiece. Żeby być definiowaną jako kobieta myślałam, że to ciało należy eksponować, by wszyscy widzieli, że posiadam damskie atrybuty. Przypomniałam sobie to dziś, gdy na spacerze minęła mnie nastolatka w ostrym makijażu, ciasno związanym gorsecie mocno eksponującym biust, „przypadkowo” podziurawionych rajstopach i w butach na wysokim obcasie (na których dopiero uczyła się chodzić). Nastolatka była w towarzystwie swojej rodziny, ewidentnie wszyscy udali się na miły popołudniowy spacer. I przypomniałam sobie siebie… marzącej niegdyś o najwyższych szpilkach, o najkrótszych spódniczkach, najbardziej szpiczastych paznokciach i największym biuście, który będzie zbierał wszystkie męskie spojrzenia. Taki miałam obraz silnej, podziwianej i kobiecej kobiety.
Kobieta kobiecie wilkiem.
Nam dziewczynom wmawia się, że musimy mieć koleżanki i trzymać się z koleżankami. Że dziewczyna, która otacza się męskim gronem nie jest ani grzeczna, ani powściągliwa, ani kobieca. Z drugiej zaś strony wśród dziewcząt wciąż napędzana jest rywalizacja. Musisz być lepsza od koleżanki, musisz mieć lepsze oceny niż koleżanka, musisz na wf-ie szybciej niż koleżanka biegać, popatrz jak twoja koleżanka ładnie wygląda – ty musisz być ładniejsza. Pamiętam siebie z czasów przeszłych. Miałam koleżankę, ba(!) nazywałyśmy siebie przyjaciółkami. Siedziałyśmy razem w szkolnej ławce. Ona jednak dużo lepiej się uczyła, a przynajmniej miała lepsze oceny niż ja. Dziś pamiętam, że tak na prawdę to jej nienawidziłam.
Zawsze najszybciej biegałam w klasie, byłam bardzo sprawna fizycznie, taki mały mistrz był ze mnie. Gdy w gimnazjum zmieniła się klasa i okazało się, że jedna koleżanka jest szybsza niż ja, szczerze ją znienawidziłam. Tak bardzo nie potrafiłam poradzić sobie z tą sytuacją, że uciekłam od sportu. Wolałam siedzieć na ławce niż doświadczać przegranej z tą dziewczyną.
W liceum nie nienawidziłam z tak błahych powodów… ale to nie oznacza, że radziłam sobie z tą rywalizacją. Zawsze zazdrościłam koleżance, która co chwile zmieniała kolor włosów, chodziła na paznokcie i miała codziennie czas na makijaż. Ona była taka kobieca, a ja przy niej wyglądałam jak kartofel. Chociaż trzymałyśmy się razem, to w głębi duszy zazdrościłam jej tej kobiecości.
Na studia idą ludzie dorośli, więc i ja za taką się uważałam. Ja spałam do południa, a później angażowałam się najmocniej jak potrafiłam w sprawy studenckie, a moje koleżanki wstawały wcześnie rano i załatwiały wiele własnych spraw. Dziś wiem, że te sprawy to były kursy, kursiki, spotkania w urzędach, pisanie wniosków. Dziś, chociaż mam bogate doświadczenie w działalności społecznej, to zazdroszczę tym koleżankom. Zazdroszczę im, że już na studiach stawiały małe kroczki do własnych biznesów. Bo dziś mają te biznesy, wiedzie im się, ale ja zapominam, że ich sukces nie wziął się znikąd. I chyba najbardziej wstydzę się tego, że lata temu myślałam o nich, że „nic nie robią. Bo jedynym słusznym działaniem jest działanie ze mną. Kto ze mną nie działa, ten nic nie robi, bo tylko ja jestem ta najfajniejsza”.
Nie oceniaj ludzi poprzez pryzmat swoich doświadczeń.
To zdanie usłyszałam na pewnym kobiecym spotkaniu na początku tego roku. Zrewolucjonizowało ono mój światopogląd. Uświadomiłam sobie jak bardzo niesprawiedliwa jestem wobec otaczających mnie osób. Zauważyłam, że w mojej głowie najważniejsza jestem JA i wszystko co jest inne niż ja jest gorsze. Nie istotne czy spotykałam na rówieśnika, osobę młodszą czy starszą, bardzo łatwo dokonywałam osądu takiej osoby. Wszytko robiłam poprzez pryzmat własnych doświadczeń. „Ja bym tak nie zrobiła”, ewentualnie „ja zrobiłabym to inaczej”. Zdałam sobie sprawę, że każdą rozmowę z kimkolwiek przemieniałam w monolog o sobie, o tym jak bardzo świetną osobą jestem, oczywiście ja, bo nie ty.
Zastanawiałam się dlaczego tak robię i doszłam do wniosku, że to mój odzew na to, w jaki sposób byłam traktowana w przeszłości. Od początku byłam na gorszej pozycji niż chłopak (prosty przykład: chłopak może mieć bałagan w pokoju, a gdy dziewczynka ma bałagan to znaczy, że jest fleją). Byłam ostro ukierunkowana na rywalizację z dziewczynami. Nie mogłam być sobą, bo musiałam być taka jak ta czy tamta, a najlepiej żebym była lepsza od nich. Nawet w roli matki nie każdy pozwala mi być sobą, bo matka to musi być superbohaterka. Skoro dostałam taki wzór w pakiecie, to sama zaczęłam się do niego stosować w pewnym momencie życia.
Ale już nie chcę. Nie chcę być taka jak inni. Nie chcę uszczęśliwiać każdego. Nie chcę być jak zupa pomidorowa.
Jestem kobietą. Płeć jednak nie ma znaczenia w związku z tym, że to ludzie mnie napędzają. Siedzenie w domu powoduje, że dziczeję, dołuję się, staję się podejrzliwa wobec świata, spada moja własna wartość. Spotykam się więc regularnie z ludźmi, ale ludzie są różni… Na początku mojego macierzyństwa wielką ulgę przyniosły mi spotkania z innymi młodymi mamami. To tutaj odkrywałam tajniki współczesnego macierzyństwa, od innych mam uczyłam się jak być współczesną mamą. Te kobiety przekazały mi mnóstwo merytorycznej wiedzy, a najpiękniejsze jest to, że nigdy nie oceniały moich wyborów, nawet wtedy, gdy były mocno odmienne.
W zeszłym roku, gdy wiadomo było, że za niedługo wrócę do pracy postanowiłam na nowo odkryć w sobie siłę i chęci do działania. I tak zaczęłam się spotykać z kobietami z Fundacji Open Mind Projects PL. Szybko okazało się, że jestem najmłodszą uczestniczką tych kobiecych spotkań. Żadna z tych pań nigdy jednak nie okazała mi braku szacunku ze względu na mój wiek (a z takimi problemami borykają się młode kobiety), nigdy też nie zostałam oceniona poprzez pryzmat ich doświadczeń (a jak wiadomo, doświadczenia nabywa się z wiekiem, więc problemy młodych kobiet to dla większości starszych kobiet błahostki; wiem to, bo osobiście w ten sposób oceniałam problemy młodszych dziewczyn), nigdy nie poczułam się w ich towarzystwie źle. Przeciwnie, każde spotkanie jest dla mnie olbrzymią lekcją kobiecości. Każda z nich inspiruje do innych działań i w inny sposób, ale też chętnie słuchają mojego zdania. To z nimi nauczyłam się, że jako kobieta wśród innych kobiet nie muszę być w centrum żeby coś znaczyć. Że zdanie każdej z nas jest ważne i wcale nie trzeba się przekrzykiwać, by coś osiągnąć. To one nauczyły mnie, że każdy ma jakieś problemy, i jeśli chcemy to możemy o nich mówić i szukać pomocy, a jeśli nie, to nie. To one zainspirowały mnie do zainteresowania się problemami kobiet, w domu, w biznesie, do szeroko pojętego feminizmu.
Feminizm – trudne słowo.
Nie ma jednoznacznej definicji słowa feminizm. Każdy ma prawo definiować sobie to zjawisko po swojemu. Z przykrością jednak i z wielkim trudem, przyznaję się do tego, że do niedawna feminizm kojarzył mi się źle. Feministki to były dla mnie skrzywdzone przez mężczyzn słabe kobiety, które tylko udają silne. To były kobiety, z którymi nie chciałam się identyfikować. Przez lata więc nie interesowały mnie nierówności związane z płcią. Naiwnie uważałam, że jako kobieta mogę wszystko. A skoro czegoś nie osiągnęłam to tylko moja wina, bo za mało się starałam. Na spotkaniach dowiedziałam się jednak, że problem tkwi głęboko w społeczeństwie, naszej historii, psychologii, utartych społecznych rolach. Dziś nie czuję się w żaden sposób ekspertem, nawet nie wiem czy jestem feministką, po prostu zaczęłam zauważać pewne zjawiska. Martwi mnie jednak odbiór takich działań wśród najbliższych… bo nawet wśród najbliższych utarło się, że nie idę na „spotkanie rozwojowe”, a idę na „spotkanie z tymi feministkami… ciekawe jakie nowe feministyczne rewelacje znowu poznam”. Dlaczego niektóre osoby, mimo iż nie znają tych babeczek, od razu je oceniają? Nigdy w życiu nawet ich nie widzieli, ale już przypięli im łatkę „feministek, które robią wodę z mózgu normalnym kobietom”.
Każdy bez względu na płeć ma takie same szanse.
Wierzyłam w to.
Jestem kobietą. Wyszłam za mąż za mężczyznę. Urodziłam syna.
Wierzyłam w to, że każdy z nas ma takie same szanse, bo nie sortujemy się ze względu na płeć.
Coś się zmieniło.
Jestem w ciąży.
Wkrótce urodzę córkę.
Mimo wielu miłych słów dotyczących dziewczynek usłyszałam kilka tak krzywdzących, tak złych, tak smutnych.
„Źle znosisz ciążę, bo to dziewczynka. A dziewczynki właśnie takie są… dają w kość”
„Dziecko się strasznie wierci, kopie i jest niespokojne. Od razu wiadomo, że to dziewczynka, dziewczynki takie są”
„Urodzisz dziewczynkę?! Współczuję. Z dziewczynkami zawsze są problemy”
„A więc to dziewczynka… teraz to się zacznie, wydatki, kłótnie, zresztą sama wiesz jak ciężko jest z dziewczynką”
„Dobrze, że masz syna. Syn zawsze pozostanie twoim synem. A córki są niewdzięczne, także wychowasz i ją stracisz”
…
Moja córka jeszcze się nie urodziła. Nie mam zielonego pojęcia jaki ma kolor oczu, jakie ma włosy, jak brzmi jej głos. Kompletnie nic o niej nie wiem. Ale ona już została zdefiniowana jako dziewczynka – ta gorsza, wredniejsza, niewdzięczna, pazerna.
Jestem kobietą. Jestem w ciąży. Urodzę dziewczynkę. Wychowam kobietę. Póki oddycham nie pozwolę na to, by ktokolwiek jej wmawiał, że jest gorsza, bo miedzy nogami ma waginę.
Z serdecznymi babskimi uściskami
Elżbieta