Kiedy 16 miesięcy temu na Świat miał przyjść mój pierworodny, strasznie chciałam się do tego wydarzenie przygotować. Jak niemowlę, to wiadomo, sprawy karmienia stają się priorytetowe. Wtedy nie miałam styczności z mamami, które karmią piersią. A jeśli już takowe spotykałam to za strasznie niegrzeczne wydawało mi się zadawanie im pytań o tym jak one to robią. Pozostało mi więc czytanie popularnych blogów o tematyce laktacyjnej. Znalazłam wiele merytorycznych wskazówek, za które bardzo serdecznie dziękuję – to dzięki nim zdecydowałam, że chcę karmić naturalnie (to znaczy piersią).
Oprócz ogólnego chwalenia tego sposobu karmienia i wpajania matkom, że mają prawo „świecić cycem”, bo to jest naturalne i nie ma się czego wstydzić, zawsze pojawiała się informacja, że nie wszystkim mamom musi się udać karmić piersią. I nie ma się co obwiniać. Po prostu czasem tak jest, że dziecko mimo wszelkich starań przechodzi na butelkę. Ponieważ chciałam się idealnie przygotować do macierzyństwa, to jakiś miesiąc przed porodem zapragnęłam kupić podgrzewacz do butelek, na wszelki wypadek… jakby co.
I wtedy pierwszy raz pomogła mi moja Mama. Ona uświadomiła mnie, że produkty do karmienia sztucznego są teraz bardzo łatwo dostępne, więc jeśli faktycznie nastanie taka potrzeba, to się pójdzie i kupi. A póki co powinnam nastawić się na to, że nie ma innej możliwości jak karmienie piersią. Nie ma i koniec! To była cenna rada… bo autosugestia mówiła mi, że muszę karmić dziecko piersią, bo „nie ma innej możliwości”, ale świadomość o dostępności do butelek uspakajała, że jakby co, łatwo się we wszystko zaopatrzę.
W tamtym momencie uważałam, że moja wiedza jest już wystarczająco duża i postanowiłam, że przestanę się doszkalać. Po prostu chciałam zaufać instynktowi z naciskiem, że inaczej jak cycem się nie da.
Poród nastąpił o czasie, ale przez cesarskie cięcie. A cesarskie cięcie nie wywołuje automatycznej laktacji. Wiedziałam więc, że na mój mleczny debiut będę musiała poczekać kilka dni. Maluch urodził się po 9. Około południa, gdy jako tako doszłam do siebie poprosiłam o pokazanie dziecka.
Myślałam, że mi go pokażą i tyle. A tu niespodziewanie przybyła położna z zawiniątkiem i przystawiła go do piersi. To było bardzo dziwne uczucie, gdyż nie wiedziałam czego się spodziewać. W ogóle się tego nie spodziewałam! Na całe szczęście dla naszej dwójki Maluch miał silny instynkt ssania, a ja miałam „dobre” brodawki i nasz pierwszy raz przebiegł całkiem sprawnie. Chociaż to było mega dziwne… Leżałam plackiem na plecach wciąż od pasa w dół sztywna po znieczuleniu. Nade mną stała położna, która to z kolei trzymała poniekąd w powietrzu moje zawinięte dziecko, tak by ono mogło ssać moją pierś. Najpierw jedną, później drugą. Dla mnie było to szokujące, krępujące i zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam. Udało się! Maluch ukojony spędził ze mną jeszcze kilka chwil, a później mi go zabrali.
W szpitalu był regularnie przynoszony na karmienie. I samo karmienie przebiegało raz sprawniej, raz mniej sprawnie. Dużo zależało od personelu. Niektóre położne były bardzo pomocne, pokazywały mi jak przystawiać dziecko. Inne miały bardzo pretensjonalne podejście, wręcz obwiniające mnie, że „moje dziecko płacze, bo jest głodne, a ja nie mam mleka, a nie pozwalam go nakarmić butelką, co ze mnie za matka?!”. Tak, nie pozwalałam na dokarmianie dziecka butelką. Byłam świadoma tego czym może się to skończyć. Byłam też świadoma, że w pierwszych dobach po urodzeniu noworodek nie musi zjeść 5 litrów mleka dziennie, żeby żyć. Koleżanki z sali karmiły swoje dzieci takb, że najpierw podawały pierś, a następnie mieszankę modyfikowaną. Ja absolutnie nie chciałam się na to zgodzić, ponieważ walczyłam o powodzenie swojej laktacji.
W pierwszych dobach po urodzeniu dziecka monitorowany jest jego stan zdrowia. Ważnym wskaźnikiem jest waga noworodzia. Maksymalny spadek masy ciała noworodka to 10% jego masy urodzeniowej. Przez kilka pierwszych dni, mimo moich starań, a jednocześnie sprzeciwu podania sztucznej mieszanki, mój Maluch spadał z wagi. Niektóre położne uspakajały, ale były też takie, które straszył, że będą zmuszone podać dziecku kroplówkę – „a wie pani w jaki sposób się podaje dzieciom kroplówkę? Poprzez wkłucie w głowę! Na prawdę chce pani zrobić coś takiego swojemu dziecku? Proszę zgodzić się na mieszankę.” – słyszałam wielokrotnie. Takie teksty dobijają świeżo upieczoną mamę, wywołują u niej stres i lęk, poczucie winy. To były najgorsze słowa, które słyszałam w ciągu całej mojej laktacyjnej przygody. A szkoda, bo to był początek naszej wspólnej drogi mlecznej.
I te pytania, których znaczenia nie rozumiałam: „ma pani już nawał?”, „ma pani nabite piersi?”, „ma pani już mleko?”. Nie wiem jak rozumie te pytania, ktoś kto nigdy tego nie doświadczył… mi nikt nie wytłumaczył jak odczuwać nawał, nabicie piersi. Tłumaczę więc niewtajemniczonym: to takie uczucie jakbyście nadmuchali swoje piersi jak balony, z tym że stają się one twarde, ciężkie i bolące. To tak jakbyście nabrali wodę w usta, zamknęli buzię i próbowali ją wypluć – tak się właśnie czują piersi, gdy pojawia się mleko.
Mleko pojawiło się książkowo – w 3 dobie po cesarskim cięciu (i jeśli myślicie, że przez 3 dni moje dziecko nic nie jadło, to się mylicie. Przez ten czas moje piersi produkowały tzw. siarę oraz mleko. Raz też zgodziłam się na dokarmienie dziecka butelką). A kiedy to nastąpiło, to obrazując to dosadnie, napiszę tylko, że popłynęłam!
Mleka było dużo, Maluch jadł godzinami, raz z jednej piersi raz z drugiej. A gdy jadł z pierwszej to z drugiej mleko samo płynęło i na odwrót. Wtedy też koleżanki z sali zazdrościły mi, że ja już mam mleko, a one jeszcze nie. W tym czasie non stop wymieniałam wkładki laktacyjne (wkładki laktacyjne to takie „podpaski”, które umieszcza się w biustonoszu. One chłonął mleko, dzięki czemu jest nam sucho i przyjemnie). Zorientowałam się też ileż ja jako matka produkuję śmieci! I to był pierwszy powód dla którego zainteresowałam się wielorazówkami, ale to temat na inny post.
Oswoić się z gołym cycem było mi trudno. Po szpitalu wróciłam do swojego rodzinnego domu, gdzie byli moi rodzice, odwiedzała nas moja siostra i babcia. Wszystkie te osoby znam od urodzenia i nie wstydzę się ich. Mimo wszystko cyca jakby się wstydziłam. Może nie tak, że ja się wstydziłam, bo w sumie w tamtym czasie jakoś wszystko było mi jedno co się dzieje z moim ciałem. Zawstydzało mnie to, że może ktoś z nich się wstydzi tym, że ja latam z gołymi cycami po mieszkaniu, ale wstydzą się mi o tym powiedzieć, bo to takie wstydliwe jest. Pierwsza obca osoba, która oglądała mojego cyca to była nasza położna środowiskowa. Na pierwszej wizycie chciała zobaczyć jak mi idzie karmienie. Pamiętam, że miałam specjalny biustonosz do karmienia, który odkrywał tylko samą brodawkę. Położna nie była zawstydzona tym widokiem, bo przecież to dla niej normalne. Kazała mi też karmić w biustonoszu, w którym wyciągam całą pierś. Wyjaśniła, że to ułatwi równomierne opróżnienie piersi i będzie dla mnie zdrowsze. I nie cackała się z tematem: „natychmiast proszę wyciągać całą pierś!” I tak zrobiłam. To było dla mnie mocno oczyszczające doświadczenie. Dodało mi to odwagi w tym, że pierś to pierś, a ja tylko karmię dziecko, więc nikt nie powinien mieć z tym problemu.
Mijał czas, a my z Maluchem coraz lepiej się rozumieliśmy. I był też czas, gdy trzeba było się pokarmić przy udziale osób trzecich. Ja zawsze się ich pytałam, czy mogę przy Was nakarmić dziecko. Ale nie robiłam tego, żeby prosić ich o zgodzę… raczej chodziło mi o poinformowanie ich, że zaraz wyciągnę cyca i nie ma się czego wstydzić. W sensie, żeby oni się nie wstydzili tej sytuacji. I wierzcie mi, w całej naszej 16 miesięcznej przygodzie tylko raz zostałam poproszona, by iść karmić do drugiego pokoju. W kwestii wyjaśnień – to nie było niegrzeczne, to było podyktowane troską o mój spokój i komfort. I mimo, iż podkreśliłam, że mi to nie przeszkadza, że mogę karmić tutaj przy was wszystkich, to jednak gospodarz w dalszym ciągu podkreślał, że w drugim pokoju na pewno będzie mi wygodniej, bo tam jest cisza spokój, mogę się na łóżku położyć itd. Uszanowałam gospodarza i poszłam do drugiego pokoju.
W przestrzeni publicznej karmiłam w różnych miejscach: w parku, na parkingu, w lesie, na łące, w sklepie, w galerii handlowej, w restauracji, w kawiarni. I nigdy, absolutnie nigdy nie spotkałam się z jakimś przykrym doświadczeniem z tym związanym. Ale też warto podkreślić, że nie jestem typem „walczącej o swoje mleczne prawa matki wariatki”. Co oznacza, że nigdy nie robiłam z tego jakiegoś wielkiego wydarzenia. Po prostu, dziecko się drze – widać albo jest głodne, albo pić się chce, albo się zdenerwowało i musi sobie possać mamę. No nic, siądę sobie tutaj i je nakarmię. Nigdy nie przykrywałam nas tetrą, kocem czy workiem na głowę. Nie wiem czy ludzie się gapili, bo ja całą uwagę przenosiłam na to, żeby nakarmić dziecko.
Oczywiście starałam się tak zorganizować sobie czas, by pora karmienia nie wypadała w środku zakupów. A jeśli już, to starałam się też znaleźć np. pokój dla mamy z dzieckiem (to świetna opcja, teraz w każdej galerii są takie pokoiki). I chociaż do akceptacji moich nagich piersi musiałam dojrzeć, to nigdy, nie starałam się kogokolwiek wprowadzić tym w zakłopotanie. Wiem, sama pamiętam, że ludzie nie wiedzą jak reagować w „dziwnych” sytuacjach. Potrafię się postawić na miejscu niedoświadczonych w tym temacie. I fajnie by było, gdyby ci niedoświadczeni wykazali chęci zrozumienia osób karmiących.
Prawdziwa cycowa rewolucja nastała, gdy odkryłam lokalną grupę kobiet – najczęściej młodych mam, które działają w duchu Rodzicielstwa Bliskości. To spotkania z nimi nauczyły mnie, że nie ma nic dziwnego w tym, że jest nagi cyc. Że jest dziecko co cyca ssie. Że jest dziecko, które w kółko mówi „Cyca!”. Że cyce błysną tu i tam i nie trzeba zawstydzonym się odwracać. Że z mamą karmiącą można w dalszym ciągu prowadzić konwersację. Że jeśli się znasz z mamą karmiącą to nie ma w tym nic złego, żeby popatrzeć na jej nagiego cyca, który jest ssany przez jej dziecko. Że w sytuacjach kryzysowych jedna mama może użyczyć swojego cyca dla dziecka koleżanki. Że można bez obciachu powiedzieć: „ależ mnie bolą cycki!”, albo „cycki to były kiedyś, teraz mam uszy jamnika”. To środowisko oswoiło mnie z moimi piersiami, pozwoliło mi spojrzeć na moje ciało bez zawstydzenia.
Bo wstydziłam się swoich piersi. Do momentu zostania matką piersi były dla mnie obiektem seksualnym. Z resztą nie byłam hojnie obdarzona, więc ich niewielkość była odwrotnie proporcjonalna do wielkości kompleksów, jakie miałam na ich punkcie. I na początku drogi mlecznej wstydziłam się swoich piersi. No bo jak to tak, świecić „gołym kusicielem męskich spojrzeń” w przestrzeni publicznej? Do wszystkiego potrzebowałam czasu i to czas pozwolił mi z powodzeniem kontynuować naszą podróż.
A podróż przez Mleczną Drogę miała wiele zakrętów. Pierwszy z nich pojawił się, gdy Maluch miał 5 miesięcy. Nasz pediatra stwierdził, że za mało przybiera na wadze, bo jest tylko na moim mleku, a jak wiadomo, mleko w tym okresie to już tylko sama woda i natychmiast proszę rozszerzać dietę! Nie zgadzałam się z tą opinią, ale zasiano ziarno niepewności, które po 2 tygodniach wykiełkowało w rozszerzanie diety. Na szczęście Maluch oprócz próbowania nowych smaków w dalszym ciągu chętnie ssał pierś.
Około 7–8 miesiąca zaobserwowałam, że w dalszym ciągu karmimy się tyle samo razy w ciągu dnia, ale sam posiłek trwa coraz krócej. To mogło oznaczać, że dziecko nie potrzebuje już tak dużo pokarmu. A co za tym idzie powoli się odstawia.
Około 10 miesiąca jest taki ważny skok rozwojowy Dużo dzieci w tym okresie rezygnuje z piersi. Nie będę ukrywać, że miałam pewne przesłanki, że i mój Potomek powoli zmierza w tym kierunku. Bardzo nie chciałam, by tak szybko się odstawił i poniekąd sama zachęcałam go, by dalej korzystał z mleka mamy.
Minęło 12 miesięcy, a my dalej na cycu. Od pewnego czasu karmimy się już tylko 2 razy dziennie i ewentualnie jeśli przytraf się jakaś straszna tragedia, którą trzeba uspokoić „tajną bronią mamy”. Zauważyłam, że kiedyś Maluch zasypiał przy piersi. Natomiast teraz uspokaja się przy piersi na wieczór, a następnie swoim sposobem mówi: ok, odłóż mnie do łóżeczka, już nie musisz mnie lulać, zasnę sobie sam.
Mój „plan” z podróży się spełnił, karmiłam dziecko pełen rok! Nie zastanawiałam się kiedy chcę skończyć. Nie miałam noża na gardle, że muszę to zrobić z jakiegoś konkretnego powodu. I podobnie jak z rozpoczęciem karmienia piersią, tak i z zakończeniem – postanowiłam, że nie będę się dokształcać o tym jak to zrobić prawidłowo, dopóki nie muszę. Liczę na to, że to się stanie jakoś tak naturalnie samo.
Mijały kolejne miesiące. A Maluszek dalej zgodnie z rytuałem, rano po przebudzeniu i zmianie pieluszki wskakiwał do rodziców do łóżka. Tutaj wspólne tulenie i przed śniadanie w formie mleka mamy. Później wstawiałam go z powrotem do łóżeczka i miałam czas na przygotowanie prawdziwego śniadania. I wieczorem, po kąpieli lądował w objęciach mamy, by uraczyć się mlekiem i móc iść spać spokojnie.
Za trzy dni kończysz 16 miesięcy, a my właśnie wróciliśmy z wakacji w Jastarni. To był fajny czas i dość długa podróż do domu. Wykąpałam Cię, przytuliłam do piersi i spokojnie zasnąłeś. Następnego dnia rano wstałeś i zapomniałeś o porannym mleku, od razu pobiegłeś do kuchni na śniadanie. Przygotowaliśmy śniadanie, zjadłeś je z entuzjazmem i nie prosiłeś o pierś. Tego samego dnia wieczorem zjadłeś kolację, a po kąpieli nie chciałeś już piersi. Patrzyłeś mi w oczy, które kleiły się coraz bardziej, aż w końcu dałeś swój znak: „koniec tego tulenia, odłóż mnie do spania”. Następnego dnia i poranek i wieczór się powtórzył. Nie pękało mi serce, pękała mi pierś – bo mleko od dwóch dni nie było opróżniane. W rocznicę Twoich 16 miesięcy przystawiłam Cię jeszcze raz do piersi, byś najzwyczajniej w świecie przyniósł mi ulgę w cierpieniach. To były dosłownie 2 zassania i pobiegłeś na śniadanie. Mi wystarczyło, pierś przestała boleć i wiedziałam, że to był nasz ostatni raz. Więcej razy już nie przyszedłeś do mnie prosząc o pierś. Nawet wtedy, gdy się zezłościłeś. Przyszedłeś na przytulasy, ale pierś Cię już nie interesowała.
Czy mi jako matce jest z tego tytułu jakoś przykro?
Wtedy, gdy to się działo to nie. Nawet się cieszyłam, że to już. Że od tej pory to również tata będzie mógł usypiać dziecko. W sumie to nigdy nie podchodziłam do tematu karmienia piersią za pośrednictwem serca, a rozumu. Znałam korzyści płynące dla dziecka i dla mamy. Nie wiem czy wytworzyła się między nami jakaś magiczna więź, która spowodowałaby, że po odstawieniu połamie się moje serce. Po prostu przestałam karmić, albo inaczej – dziecko przestało ssać, i już.
Post ten piszę po miesiącu od tamtych wydarzeń. I dopiero teraz, gdy go piszę to dopada mnie nutka nostalgii. Zastanawiam się nad tym, czy to jest tak, że mój mały dzidziuś urósł i stal się dzieckiem? Czy zaczynam dostrzegać szybko upływający czas i ulotność chwil? Czy widzę już, że ból i dyskomfort to żadna cena, jeśli chodzi o cenę zdrowia i szczęścia mojego dziecka? Czy w końcu dotarło do mnie, że jesteś moim dzieckiem, ale nie pozostaniesz nim do końca świata i wkrótce będziesz dorosłym? Te pytania pozostawię bez odpowiedzi… Chwilo trwaj, a Ty kochany Maluchu nie rośnij mi tak szybko.
Twoja Mama
Elżbieta