Pranie inne niż zwykle, bo zwykle to w proszku czy płynie. I choć od dawna uważam siebie za małego świra pralek i prania, to ten sposób, choć zawsze kuszący, wydawał się być dla mnie irracjonalnym pomysłem! Jednak mam w sobie coś takiego, że „Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę”. Wyobraźcie sobie mój ból egzystencjalny, kiedy musiałam zdecydować się na pralkę bez okienka (czyli taką ładowaną od góry). Przecież tam nic nie widać! I pojawiało się oczywiste pytanie: „Czy to jest wyprane?”.
I tak jak wspomniałam, do tej pory używałam proszku (o tym jak robię proszek przeczytajcie koniecznie TUTAJ), albo kupnego płynu do prania rzeczy ciemnych (mój Domownik bowiem upierał się, że jego eleganckie ciemne ubrania tracą na kolorach po moim proszku i nie było zmiłuj… płyn komercyjny musiał być). Wielokrotnie jednak miałam ochotę, ale nie było sposobności, by przetestować np. orzechy piorące czy kule piorące. Bo przecież jak to tak, pranie inne niż zwykle, czy to się uda? Kupiłam, użyłam, zobaczyłam i … uwierzyłam! A wpis ten to moja subiektywna opinia na temat orzechów piorących – zapraszam.
Orzechy piorące linii „EkoMama” (pomysłodawczynią tej linii jest wokalistka Reni Jusis – propagatorka macierzyństwa zgodnego z naturą) zakupiłam w swojej ulubionej drogerii ekologicznej. Paczka przybyła terminowo i nie pozostało mi nic innego jak zachwycać się zakupem…
Pierwsze wrażenie było dość oczywiste: zdziwiłam się! Otóż oczekiwałam twardych łupin orzecha, kojarzącego mi się oczywiście z orzechem włoskim. Natomiast orzechy piorące pochodzą z drzewa Sapindus Mukorossi (Orzechowiec myjący, Mydłowiec) występującego naturalnie w Azji. Same orzechy przypominają raczej suszoną śliwkę, są ciemne, owalne i miękkie! Kolejna rzecz, której nie da się nie zauważyć to specyficzny zapach orzechów (mi się kojarzył z czymś kwaśnym, moim zdaniem wąchanie takiej ilości orzechów nie należy do najprzyjemniejszej czynności) i ich swoista lepkość – kleistość do siebie na wzajem. Generalnie 13–15% składu łupiny stanowi saponina, czyli substancja czynna odpowiedzialna za swoje właściwości myjące (ciekawostka lokalna: w Polsce można znaleźć naturalnie występującą roślinę, która ma podobne właściwości myjące, nazywa się ona Mydlnica lekarska Saponaria officinalis L.). Orzechy otrzymujemy zapakowane w eleganckie opakowanie wyprodukowane z materiałów pochodzących z recyklingu, na którym widnieje szczegółowy opis co, jak i o co chodzi z tymi orzechami. Do każdego opakowania dołączony jest niewielki woreczek bawełniany, który jest nam niezbędny do prania.
Przyszła pora na przeczytanie instrukcji obsługi, i w niej producent pisze następująco: „5−7 podzielonych na pół łupin umieść w woreczku, zawiąż i wrzuć z praniem do bębna”. Orzechy więc podzieliłam przekrawając je nożykiem na desce – było to dość łatwe i umieściłam w pralce razem z ciemnym praniem. Instrukcja mówi też, że „Pranie z orzechami nie wymaga stosowania środków zmiękczających” – i właśnie tego się bałam najbardziej!
Pralka nastawiona na swój cykl i 40*C – nie pozostaje mi nic innego jak odczekać te dwie godziny, aż pranie nr. 1 dobiegnie końca …
W międzyczasie czytam o kolejnych zastosowaniach łupin orzechów piorących:
- mycie naczyń w zmywarce – niestety nie mam jak przetestować, bo nie mam zmywarki.
- sprzątanie (mycie wszelkich powierzchni wywarem z łupin) – brzmi fantastycznie!
- czyszczenie sreber i biżuterii
- pielęgnacja ciała i włosów (eliminacja łupieżu) – łupieżu nie mam, ale przyznam się, że już się wykąpałam w wywarze – opis moich przemyśleń wkrótce się pojawi.
- pielęgnacja zwierząt – też zdążyłam już przetestować, opinia wkrótce.
- ochrona roślin domowych i ogrodowych (przed szkodnikami np. przed mszycami) – w wielkiej teorii ma to sens, bowiem spryskując mszycę roztworem z mydlinami powoduje się jej uśmiercenie. A przecież mamy tutaj od czynienia tylko z naturalnie występującą „mydliną”, która nie ma żadnych negatywnych skutków ubocznych dla rośliny czy środowiska.
Coś jeszcze o samym produkcie:
za opakowanie 500 gram zapłaciłam około 22zł. Taka ilość powinna wystarczyć na około 70 prań, co daje nam koszt około 31 groszy na praniu! Ja założyłam sobie, że na kilogram prania daję jedną łupinę, więc do mojego prania dałam sześć łupin. Dodatkowo jeden pakiecik można stosować nawet do 4 razy (pod warunkiem prania w niskiej temperaturze). Do białego bądź bardzo brudnego prania można dodać sodę oczyszczoną. W celu nadania zapachu można dodać kila kropel olejku eterycznego do przegrody na płyn do płukania. A w razie konieczności użycia własnego płynu nie ma konieczności wyciągania orzechów z pralki. Kiedy orzechy się zużyją można je spokojnie przekompostować. Natomiast wodą z pralki (pod warunkiem, że nie dodaliśmy żadnych chemikaliów!) można podlewać rośliny.
I nastała ta chwila, w której pralka wylewa wodę do wanny – celowo ją przytkałam, by zobaczyć co w tej wodzie pływa. Po pierwsze mydlana piana – wniosek: orzechy działają!
Co do koloru wody, nie jestem pewna czy to pranie było tak brudne (!) czy kolor bierze się jednak z tego, że nastawione pranie składało się z ubrań ciemnych i czarnych…
Pranie wyciągnęłam i rozwiesiłam. Wieszając je natomiast odpłynęły, tak jak ta brudna woda, wszystkie moje wątpliwości:
- Pranie jest wyprane – to się widzi, to się czuje, to się wie!
- Pranie nie pachnie, ani tymi orzechami, ani niczym innym – to świetna wiadomość, bo przecież nie każdy lubi (albo toleruje) pachnące pranie!
- Pranie jest miękkie jak po standardowym płynie do płukania – bałam się szorstkości, ale nic z tych rzeczy!
- Na praniu nie ma żadnych pokruszonych łupin orzecha – wszystko zostało w woreczku.
Po praniu woreczek otworzyłam i wywiesiłam, by całość na spokojnie wyschła.
Pranie nr. 2
Tym razem pranie ręczne biustonoszy. Do miski wlałam wodę i wrzuciłam woreczek z orzechami. Całość wyprałam, tym razem obserwując mydlaną moc orzechów – pod wpływem wody od razu tworzy się piana. Zauważyłam natomiast, że woda z orzechów naturalnie przyjmuje ciemniejszą barwę.
Pranie nr. 3
Pranie w pralce, ale dla testów dodałam lawendowy olejek eteryczny. Efekt jak w praniu nr. 1 tylko, że finalnie pranie pachnie lawendą.
Pranie nr. 4
Pranie w pralce, ale dla testów dodałam komercyjny płyn do płukania tkanin. Efekt jak w praniu nr. 1 tylko, że pranie pachnie płynem. Niestety do kanalizacji oprócz biodegradowalnych składników ekologicznych wprowadziłam też środki chemiczne pochodzące z płynu do płukania, które dodatkowo podczas noszenia będą wcierane w moją skórę! Czy warto? Mając orzechy piorące uważam, że nie warto tak robić!
Pranie inne niż zwykle dobiegło końca, po każdym praniu sprawdzałam orzechy. Może dałabym radę wyprać jeszcze piąty raz? Bardzo już rozdrobnione łupiny trafiły do kosza. Natomiast woreczek jest już wysuszony i czeka na kolejne pranie.
Zupełnie tak jak i ja, bo lubię pranie robić
pozdrawiam
E.