O pozyskaniu skrzypiącej maści pisałam tutaj, a że akurat wczoraj nadarzyła się wspaniała okazja do zlania maści, to siłą rzeczy ją zlałam.
Miałam odłożonych kilka słoiczków po kremach 50ml oraz jeden duży 200ml.
Słoiczki |
Słoiczki w pierwszej kolejności umyłam płynem do mycia naczyń, a następnie osuszyłam szmatką.
Następnie odkaziłam słoiczki alkoholem.
Słój z skrzypem podgrzałam w kąpieli wodnej, a następnie całą zawartość odcedziłam na sicie.
Odcedzanie |
Świeżo przecedzona maść ma ciekawy, zielonkawy kolor. Mój Domownik, który zresztą ma wyczulony nos twierdzi, że pachnie ona pomarańczą lub mandarynką. Choć mi zapach bardziej przypomina miód…
Kolor |
Płyn przelałam do słoiczków i umieściłam je w lodówce celem stężenia. Po około godzinie maść była gotowa!
Zyskała jeszcze ciekawszy kolor. Konsystencja natomiast będzie zachowywać się podobnie do oleju kokosowego. Jednak produkt końcowy jest bardzo wydajny i nadaje skórze przyjemny dotyk.
Co do nazwy „Skrzypiącej maści” sam produkt nie wydaje skrzypiących dźwięków, a jest gładki i delikatny.
Zastygnięta skrzypiąca maść |
Myślę, że skrzypiąca maść będzie świetnym kosmetykiem samym w sobie, ale też zamierzam wykorzystać ją jako bazę do innych kosmetyków.
Pozdrawiam
E.